sobota, 22 kwietnia 2017

Silleny - C.D Historii Andrewa

Zaraz... udało mu się? Serio? W pięć minut? No nie wierzę... dlaczego... Wątpiłam w niego w stu procentach i tego nie ukrywałam i nie chodzi o to, że teraz ma mi być głupio – wręcz przeciwnie, jestem tylko zadziwiona – ale teraz jestem mu winna tego, o co się założyliśmy. Nie widziało mi się mówienie mu, że szukam brata, którego chcę zabić. Nie interesowało mnie jego zdanie, po prostu nie planowałam czegoś takiego i raczej nie mam na to ochoty, ale zakład, to zakład. A niestety słów dotrzymuje, co czasem mnie denerwuje. Po za tym to była moja moc – szybkość. Nie podoba mi się to, że wyrobił się w te pięć, a raczej cztery minuty, to jednocześnie okropne jak i przedziwne, w końcu ja mam "Super Kończyny" (tak swoją drogą to beznadziejna nazwa). A może było trzeba w ogóle tam nie wchodzić? Może było trzeba marudzić jak baba z okresem lub w ciąży i nie pozwolić mu nic wybrać? Ta... już wolałam wydać te swoje marne piętnaście dolarów na coś porządnego niż na przypadkowe obcasiki z cekinami i brokatem, które jak wcześniej nie skończyłam mówić, wsadziłabym mu je w tyłek.
- Ja się wywiązałem z umowy – powiedział po długiej chwili ciszy. Spojrzałam na niego marszcząc czoło, a następnie na czerwone buty z kilkucentymetrowym koturnie. Poruszałam palcami, stanęłam na nich, aż w końcu zrozumiałam, że przegrałam. Ponownie na niego spojrzałam. Rzeczywiście te parę centymetrów coś dało, ale dalej wyglądam przy nim jak małe siedmioletnie dziecko, a on jak mój starszy wredny brat, którego nie cierpię.
- Szczęściarz – prychnęłam zakładając ręce na krzyż.
- Wiem to. Tak więc za kim się uganiasz? - zapytał. Chwilę milczałam rozglądając się po bokach z nadzieją, że gdzieś go zauważę, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie, ludzie zajmowali się sobą, wszyscy wyglądali tak samo i wszyscy byli żywi.
- Za bratem – powiedziałam w końcu dalej spoglądając w bok. W tej chwili nie miałam ochoty oglądać jego twarzy, od teraz zawsze mi będzie przypominała, że nie tylko ja jestem super szybka, nie wspominając już o sile; chociaż nie, w tej sprawie raczej ja wygram, a moje groźby w porównaniu do niego mogły się na prawdę spełnić, ale po co ma to wiedzieć? Niech jeszcze pożyje w niepewności.
- Po co? - ruszyłam przed siebie chodnikiem, a on za mną.
- Chciałeś wiedzieć tylko za czym, nie po co i jak – pokazałam mu język. Przez chwilę się nie odzywał, a ja miałam już nadzieję na spokój, ale się przeliczyłam.
- Jak już mówiłem, nie lubię być w czymś nieobeznany, dlatego dobrze by było, gdybyś jednak wywiązała się z umowy w stu procentach – gdy spojrzałam na niego widziałam jak marszczy brwi, na co się cicho zaśmiałam w duchu. Zdenerwowany?
- Przecież to zrobiłam – uniosłam ręce w geście obronnych. - Powiedziałam ci ZA CZYM wodze wzrokiem – podkreśliłam te dwa słowa aby w końcu je zrozumiał i dał mi spokój.
- To mi nie wystarcza, a jak widzę, buty ci się podobają – teraz to ja zmarszczyłam brwi, a do tego przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
- Ale jesteś uparty... - mruknęłam pod nosem. - Dobra, ale wiec, że robię to z łaski i po to, aby mieć w końcu święty spokój – dałam mu znać.
- Czyli nie lubisz mojego towarzystwa? - powiedział sarkastycznie, na co tylko prychnęłam pod nosem chowając ręce do kieszeni i nie przestając iść. Tak jak to chłopak wcześniej zauważył, znowu zaczęłam obracać wzrokiem po całym terenie mając nadzieję na szczęście. Nie doczekał się odpowiedzi na te głupie słowa.
- Chce się zemścić, że mnie zostawił – powiedziałam w końcu po chwili ciszy, która była przerywana jedynie samochodami; klaksony, wciśnięcie gazu lub hamulca, pisk opon i takie tam.
- Bo cię zostawił? To tyle? - w jego głosie można było usłyszeć kpienie sobie ze mnie, ale nie zwróciłam na to uwagi. Im mniej wie, tym lepiej dla mnie. Po za tym nie widziałam najmniejszego sensu opowiadania mu o mojej cudownej rodzinie, a tym bardziej o ojcu, przez którego stałam się Wędrowcem. Ta informacja ma zostać tylko dla mnie, nie mam pojęcia co by musiał zrobić, abym mu to powiedziała. Chyba bym musiała zostać potrącona przez tir, tyle, że i tak bym go zdołała zatrzymać. Ale to nie ważne.
- Tak, to tyle – powiedziałam całkowicie pozbawiona uczuć. Andrew chwilę milczał jakby się and czymś zastanawiał.
- Wątpię, że to tyle – powiedział w końcu. Spostrzegawczy był, ale ja jedynie wzruszyłam ramionami.
- Myśl jak chcesz – spojrzałam na dół, na swoje stopy, które były pierwszy raz odziane w buty od czasu mojej śmierci. Były nawet wygodne... ta, bardzo wygodne! Do tego na koturnach wcale tak trudno się nie chodziło, szkoda, że przy nim dalej wyglądałam jak mrówka.

                                 Andrew?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz