poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Vivian - C.D Historii Otoi

      Nie miałam zamiaru uciekać od nowo poznanego chłopaka, mogłabym nawet posunąć się do stwierdzenia, że nie wydawał się być taki zły i, poza dziwnym entuzjazmem, nie przejawiał żadnych niepokojących cech, a poznanie go też nie wydawało się takim znowu tragicznym pomysłem, jak mi się na początku wydawało.
Powodem, dla którego wolałam powoli wycofać się z miejsca zdarzenia było to, że... cóż, uznajmy, że wielkoludy o fioletowych włosach mogą wydawać się przerażające, kiedy patrzą na ciebie z takiej wysokości. Nie miałam nic do samego Vincenta, bo ten też był raczej pozytywną postacią w tym wszystkim, ale zawsze czułam niewyjaśniony dystans do osób, które tak nade mną górowały. I tu już nie tylko pod względem wzrostu, bo i pod innymi względami był zdecydowanie wyżej ode mnie.
To chyba można uznać za jakiś zamotany wyraz szacunku z mojej strony, tak mi się wydaje.
          Kiedy już wystarczająco się oddaliłam doszłam do wniosku, że nie warto wyruszać na kolejną samotną wędrówkę, skoro i tak zaraz miał być posiłek, którego bądź co bądź lepiej nie opuszczać. Nawet, jeśli wiązało się to ze staniem w tłumie innych Wędrowców, ale przecież nie powinnam się tym aż tak przejmować - to nie były jakieś potwory, wszyscy byli w podobnej sytuacji do mnie, z tą różnicą, że spora część z nich nie miała aż takich problemów z nawiązywaniem znajomości i zapewne znali się zdecydowanie lepiej, niż mi się na pierwszy rzut oka wydawało. To jednak nie powinno tak naprawdę nic zmieniać, wciąż byłam w gronie osób, którym zagrażało w sumie to samo zagrożenie co mnie, a na dodatek wszyscy mieliśmy ten sam problem, jakim był fakt, że tak naprawdę jesteśmy martwi.
A i tak bałam się jak jakaś idiotka, co już sama uważałam za co najmniej głupie i niewłaściwe przez wzgląd na to wszystko, o czym już kiedyś była mowa. Chociaż i tak zrobiłam już spore postępy w tej kwestii - rozmawiałam z kimś bez problemu...! Większego problemu, w ten sposób to będzie bliższe prawdy.
        Chociaż muszę przyznać, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają - jak na przykład moja wrodzona i upierdliwa niezdarność. Cudem było to, że idąc po swoją porcję obiadu zachowałam równowagę przy tak... agresywnym podejściu podłoża. Bo to wcale nie jest moja wina - to nie tak, że nie patrzę pod nogi tylko w powietrze, ani nie tak, że po prostu nie uważam na to, co robię. To wszystko wina niebezpiecznych mebli, zabudowań i nierównych chodników. To przecież bardzo proste i nie powinno budzić wątpliwości, prawda?
Mimo wszystko dotarcie do stolika nie było takie trudne, na jakie wyglądało - poza faktem, że udało mi się potknąć o własne nogi i brakowało chwili, żebym wylądowała z nosem w posiłku, to tak naprawdę nie miałam z tym większych problemów, więc jak na niektóre dni, dzisiejsze wpadki można uznać za błahe i niewarte niczyjej, włącznie z moją, uwagi. Co prawda wpadłam na przypadkowego chłopaka, który na dodatek był mi kompletnie obcy, ale akurat to nie było tylko i wyłącznie moją winą.
Poza tym... O wilku mowa, a wilk tuż tuż. Przerwałam dzióbanie w talerzu i przez chwilę przyglądałam się Rudzielcowi, który szedł w moim kierunku ze swoją porcją i dwoma kubkami... Zapewne z herbatą, ale akurat wcześniej tego nie sprawdziłam.
Kiedy zatrzymał się przy stoliku posłałam mu pytające spojrzenie.
- Można się dosiąść?
Odpowiedziałam mu niemrawym skinieniem głowy, ale starałam się nie odwrócić wzroku. Patrzyłam jak z uśmiechem siada naprzeciw mnie, podsuwając mi jeden z kubków.
Spuściłam wzrok na talerz.
- Smacznego - bąknęłam cicho, nim chłopak zdążył się odezwać.

                             Otoya? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz