niedziela, 2 kwietnia 2017

Silleny - C.D Historii Andrewa

- Ja mam już swoje obowiązki - westchnęłam zmęczona. Ta... zdecydowanie nie należałam do osób, które lubiły długo sobie porozmawiać. Wręcz przeciwnie! Ja muszę coś robić, a nie siedzieć na tyłku i słuchać. To było strasznie nudne, ale jednak przemogłam się, bo tymczasowy dom by mi się przydał. Jestem już zmęczona w tej pogoni za bratem. A mówiąc o obowiązkach, miałam właśnie na myśli zemstę. Najpierw muszę go znaleźć, dowiedzieć się o nim wszystkiego i zabić.
- Raczej to nic nie zmieni - machnął ręką wstając z siedzenia. Chwilę rozglądałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, aż nadeszła mnie ochota wyjścia na zewnątrz i... znowu szukania brata. Czy całe moje martwe życie będzie polegać tylko i wyłącznie na zemście?
- Ej - skierowałam się chłopaka. - Co robią martwi ludzie z tego hotelu? - zapytałam.
    Przez całe życie, w którym jeszcze byłam żywą istotą, nie robiłam nic ciekawego. Wszelkie dyskoteki czy spotykania się ze znajomymi były mi obojętne, częściej oglądałam telewizję lub obrazki. Jakieś wesołe miasteczka, kima czy kręgle nie były dla mnie, być może z tego powodu, że sama nie potrafiłam się bawić - ta... z kimś także nie potrafiłam. Z rodzicami nawet nie rozmawiałam, żyłam raczej dla siebie i nie potrafiłam znaleźć nic ciekawszego od wspinania się na drzewa, wieszanie się na mostach, czy przebieganie przez ulicę podczas dużego ruchu. Wychodzi na to, że moje jedyne zainteresowania nawiązywały do śmierci. Nawet gdy siedziałam na dachu wysokiego budynku obserwując stamtąd ludzi, byłam bliska spadnięcia, lub skoku na ziemię.
- Z tego co mi wiadomo, wszystko - wzruszył ramionami.
     Wszystko... dużo mi to nie dało. Mogłabym w sumie pójść pojeździć na łyżwach, ale nie mam ochoty, a inne atrakcje... raczej nie są dla mnie. Najwidoczniej muszę wrócić do szukania swoich ofiar. Znowu. Ale gdzie oni mogą być? Obudziłam się w całkowicie innym mieście, którego nie znałam. Nie potrafiłam znaleźć rodzinnego domu, a gdy to zrobiłam, rodziców tam nie było. Teraz każdy wędruje gdzie popadnie, a mi pozostało tylko szukanie ich.
- Świetnie - mruknęłam sama do siebie idąc w kierunku wyjścia. Bez słowa wyszłam na zewnątrz, a dzienne słońce mnie na początku oślepiło.
Szukać ich? Nie dzisiaj. Szłam przed siebie rozmyślając nad tym dniem i zastanawiając się, co mogę dzisiaj zrobić. Ponieważ nic ciekawego mi nie przyszło do głowy, błąkałam się po ulicach bez celu. Z zamkniętymi oczami wybierałam losowo zakręty, czasem przechodząc przez ulicę, na której słyszałam wyzwiska lecące w moją stronę. Skoro prawie na mnie wjeżdżają, to znaczy, że oni nie uważają. Ja i tak jestem martwa, więc przejechanie samochodem raczej nic mi nie zrobi. Co jakiś czas przyglądałam się wystawom, na których pokazywano nowe obrazy. Niektóre były nudne, niektóre ciekawe. Tylko jeden mnie zainteresował na tyle, że weszłam do środka. Stanęłam przez niedużym czarnym płótnem, na którym znajdowały się światła miasta, morze i księżyc.
Niby taki nudny obraz, a pewien sposób mnie przyciągał. Zrozumiałam to dopiero wtedy, kiedy zauważyłam plakietkę z imieniem i nazwiskiem autora - Nicodem Lovbort, czyli mój braciszek! Świetnie! Miałam zamiar zapytać kogoś o tego twórcę, ale wszyscy się stąd ulotnili. Rozejrzałam się po sali i jedyne co tutaj się znajdowało, to kolejne obrazy, które mnie nie interesowały. Zaczęłam wołać kogoś, ale zauważyłam, że nawet światło było zgaszone. Podeszłam do drzwi, a po naciśnięciu ich okaząło się, że był zamknięte. Dopiero wtedy zrozumiałam, że wystawa jest chwilowo zamknięta, a ja głupia przeleciałam przez ścianę. Zła na siebie za taką głupotę wyszłam drugą stroną, ale na moje nieszczęście właśnie po tej stronie stał czarny samochód, a w nim siedziało dwóch mężczyzn. Nie trzeba było być idiotą, aby stwierdzić, że byli to agenci FBI.
"Cholera, rozmnażają się jak mrówki!" pomyślałam marszcząc brwi. Gdy tylko spojrzeli w moją stronę odwróciłam głowę i udawałam zwykłego przechodnia. Tyle, że świat mnie nienawidzi i postanowił mnie wepchnąć w ich ramiona. Okazało się, że jeden z tych facetów znał mnie, był to ten sam, przez którym uciekłam parę godzin temu. Zaciskając pięści ruszyłam biegiem, gdy tylko wyjrzał zza szyby i postanowił mnie gonić autem. Tym razem nie miałam zamiaru używać swojej mocy, nie chciałam im uciec. Chciałam go zabić, a raczej ich.
Biegłam wpierw chodnikiem wymijając ludzi, aż dobiegłam do skrzyżowania. Czerwone i zielone światła mignęły mi w oczach. "Ja już jestem martwa" pomyślałam, aby się teraz nie wycofać. Kiedy mieli czerwone światło, wbiegłam na sam środek ulicy. Słyszałam tylko klaksony, gdy wielka ciężarówka jechała w moją stronę, a z boku czarny samochód.
Kierowca tira skręcił akurat w stronę agentów, którzy nie zdążyli zareagować. Ja jeszcze im w tym wszystkim pomogłam. Gdy rozpędzona ciężarówka wjeżdżała na czarny wóz, pchnęłam z całej nadludzkiej siły tył wielkiego pojazdu, co poskutkowało tym, że agenci zostali zmiażdżeni w samochodzie. Szybko ulotniłam się stamtąd i schowałam za rogiem obserwując tą cała sytuację, jako zwykły przechodzień. Ulżyło mi, gdy ten idiota w końcu zginął. Nie szkoda mi było jego kolegi, bo nie miałam powodów do tego. Odwróciłam się. Skąd miałam pewność, że nie żyli? Od ludzi i wędrowców można wyczuć pewną energię. Oni nie mieli żadnej.
Wlepiłam oczy w swoje bose stopy. Zdawało mi się, że widziałam krew na nich, na rękach i na całym ciele. Wszystkie te myśli zniknęły dopiero wtedy, kiedy niespodziewanie w kogoś uderzyłam. Zadarłam głowę do góry, aby spojrzeć na tego olbrzyma.
- Zdecydowanie jestem za niska... - mruknęłam sama do siebie.
- Widzę, że oszczędziłaś mi zabawy i sama ich zabiłaś - powiedział ignorując moją wcześniejsza wypowiedź, jeśli w ogóle ją usłyszał.
- Spieszyło mi się - mruknęłam odsuwając się od niego, aby nie musieć aż tak zadzierać głowy do góry. A może zacznę chodzić na koturnach? Albo w ogóle założyłabym jakiekolwiek buty?

                                           Andrew?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz